Na ostatni dzień w Państwie Środka zaplanowaliśmy wizytę w
Suzhou (czyt. Su-dżou), nazywanym ‘chińską Wenecją’.
W dawnych czasach Suzhou było synonimem elegancji i kultury wysokiej. Pokolenia artystów, studentów, pisarzy i szlachetnie urodzonych mieszkańców Chin ciągnęły tu zauroczone pięknem ogrodów i urokiem miasta kanałów.
Może i wiele się zmieniło na przestrzeni wieków, ale jedna rzecz pozostała: ciągle ma się tu wrażenie, że całe Chiny tu ściągnęły:P
Ogrody i kanały - z tego słynie Suzhou. Ogrody rzeczywiście można znaleźć prawie co krok. Wstępy są płatne.
Odwiedziliśmy najpierw Ogród Lwiego Gaju (?) - Lion Grove Garden. Co mnie zaskoczyło, to proporcje martwej i żywej natury - kamieni w ogrodzie było znacznie więcej niż roślinności.
Następny był
Ogród Pokornego Zarządcy - must see w Suzhou (wejście: 90 rmb w sezonie, 70 poza sezonem). Ten wpisany na listę UNESCO ogród jest jednym z największych w Chinach (ponad 5 ha powierzchni). Z 10 różnymi pawilonami, pijalnią herbaty, przeróżnymi wysepkami i wodnymi konstrukcjami uważany jest za najbardziej imponujący z ogrodów.
Zaraz obok wejścia do ogrodu znajduje się Muzeum Suzhou (wstęp bezpłatny). My muzeów nie lubimy za bardzo i tym razem też obyło się bez niespodzianek - szybko wyszliśmy.
Bardzo, ale to bardzo napaliliśmy się na kanały - w końcu ‘chińska Wenecja’, nie? Hm, w Wenecji nie byłam, ale trochę inaczej ją sobie wyobrażam.
Tak, szliśmy sobie wzdłuż kanału, po którym raz na czas sunęła łódeczka. Było to dosyć urocze, ale, pozwolę sobie zacytować klasyka ‘majtów z tyłka nie zerwało’. Na pewno nie pomagał wszechobecny zapach stinky tofu, lokalnego przysmaku, które cuchnie jak stare, brudne skarpety.
Mimo wszystko, miasteczko sprawiało przyjemne wrażenie. Nie, nie znajdziecie tu żadnego z cudów świata, ale na pewno spędzicie przyjemny dzień, spacerując wzdłuż kanałów (z zatkanym nosem, oczywiście!) i między stoiskami z przeróżnymi rupieciami, ‘oryginalnym jedwabiem’ czy smakowicie lub i nie wyglądającym jedzeniem. Małe sklepiku i butiki, urocze kawiarenki i sielankowa, niespieszna atmosfera. Nic specjalnego, ale mimo wszystko przytulne i zachęcające.
Żałowaliśmy bardzo, że nie starczyło nam czasu na podróż do Tongli, pobliskiego miasta kanałów. Ponoć ładniejsze (dowiedzieliśmy się po fakcie) i z ponoć rewelacyjnym muzeum chińskiej kultury seksu. No niech to licho, nam się zamiast tego stinky tofu dostało:)