Geoblog.pl    lorien    Podróże    W kraju kwitnącej wiśni    Lost in translation
Zwiń mapę
2014
15
mar

Lost in translation

 
Japonia
Japonia, Tokio
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2 km
 
Ekscytowałam się bardzo podróżą, a już na lotnisku niewiele mi brakło, żeby z ekscytacji pęknąć. Leciałam japońskimi liniami ANA i już w momencie, kiedy pani Japonka z głębokim ukłonem wręczyła mi kartę pokładową (obiema rękami!), poczułam oddech orientu ... i prawie pękłam!
No i heloł, która inna linia lotnicza serwuje łososia na obiad w klasie economy?:P

Doleciałam po godz. 15 na lotnisko Narita. Formalności chwilę trwały, ale załapałam się na busa do hotelu o 16.15, po drodze spotykając paru znajomych z biura.

Jeśli nocujecie w hotelu, koniecznie sprawdźcie, czy dojezdża do niego tzw. limousine bus (3000 jen).
Alternatywą jest narita express (ok 2800 jen), ale dojeżdża tylko do Tokyo station.

Mój hotel znajduje się tuż przy Tokyo Tower - pięknie pomarańczowej wieży inspirowanej wieżą Eiffla (dla mnie to raczej kopia niż inspiracja). Przez długi czas owa 333 metrowa konstrukcja, będąca symbolem odrodzenia i rozwoju po II wojnie światowej, była najwyższym budynkiem w Japonii. Obecnie ustępuje pola Tokyo Sky Tree (634m).

Weszłam do pokoju (oczywiście po drodze co najmniej 5 osób ukłoniło mi się w pas, szeroko uśmiechając i życząc miłego pobytu) i oniemiałam. Widok z okna miałam pierwszorzędny, sami zresztą zobaczcie.

Nie było za wiele czasu na zachwyty, bo towarzystwo już pisało do mnie, że czekają z kolacją. Dostałam namiary na Google Maps (w kanji, oczywiście), zdjęcie ze streetview, żeby wiedzieć, gdzie wejść, ze wskazówką "to te schowane drzwi z prawej przy białym znaku" i życzenia powodzenia wraz z przykazaniem, że gdybym miała jakieś problemy, mam pisać.

Ach, bo wiecie, o ile w metrze czy na lotnisku wszystko jest i w kanji i po angielsku, o tyle 'na mieście' już nie bardzo. Nic to, dziarsko ruszyłam na stację metra, po drodze chłonąc wszystkie te tak bardzo japońskie widoki - tłumy ludzi w maseczkach wychodzących z metra, automaty z napojami, małe świątynie.
Dojechałam na stację Shinjuku. Shinjuku to dzielnica znana między innymi z niezliczonej ilości świetnych knajpek, gdzie można dobrze zjeść.

I pierwszy szok - stacja była OGROMNA. OGROMNA. A ja nie wiedziałam, w którą stronę iść, z którego wyjścia skorzystać. Wybrałam losowe, w końcu miałam telefon z internetem i pomyślałam 'źle nie będzie'. A tu proszę, wyszłam na powierzchnię, ale GPS w telefonie totalnie zwariował i nie chciał mnie zlokalizować. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, w która stronę iść. Nazwy z kanji nic mi nie mówiły, próbowałam znaleźć jakiś angielski sklep, cokolwiek co mogłabym wpisać w mapach. A tu nic! Ja nie wiem czy to ze zmęczenia podróżą czy się już po prostu stara robię, ale w którymś momencie poczułam się totalnie zagubiona. Jeszcze nigdy nie czułam się tak obca w innym kraju, z innym alfabetem i kulturą. Zostało mi 1% baterii, nie miałam pojęcia gdzie jestem, kręciłam się w kółko, nie umiałabym nawet o drogę zapytać, bo jak te krzaki wymówić? Na szczęście zapamiętałam, którą linią metra mam wrócić i na jakim przystanku wysiąść. Planem awaryjnym był więc powrót do hotelu.

Przez chwilę GPS zadziałał i wiedziałam mniej więcej w którą stronę iść.
I w momencie, kiedy wysyłałam rozpaczliwą wiadomość "1% baterii. Jak nie przyjdę za 10 min, rozpocznijcie poszukiwania pod Forever 21" (nazwa dużego sklepu, który wypatrzyłam) zobaczyłam też trochę schowane drzwi po prawej stronie białego znaku. Uff. To był cud!

Kolejną sprawa, która powinnam była wyjaśnić - moje towarzystwo miało w gronie chłopaka, który mówi po japońsku, zupełnie nie rozumieli więc mojego obłędu w oczach, kiedy do nich dołączyłam;) W każdym razie od tamtej pory popularność Billa (ten, co mówi po japońsku) wzrosła i nigdzie się bez niego nie ruszaliśmy:P

Doznane trudy zostały mi sowicie wynagrodzone. Była to bowiem noc "all you can eat shabu-shabu". Zakładam, że "all you can eat" jest jasne, czym więc jest shabu-shabu?
To danie, które składa się z warzyw i bardzo cienko pociętego surowego mięska. Wszystko to moczone jest w garnku z gotującą się wodą albo bulionem. Wygląda to tak, że bierze się pałeczkami mięcho, macza w wodzie na czas potrzebny do wymówienia "shabu-shabu" a potem wcina ze smakiem. Mięso jest tak cienko pokrojone, że to parę sekund wystarczy, żeby się podgotowało. Warzywa mogą się moczyć trochę dłużej, w zależności od preferencji.

Siedzieliśmy więc w 5 osób w skarpetkach na japońskim niskim siedzisku z dziurą w podłodze, przed nami w dużym garnku parowała woda, która z czasem zmieniała się w bulion, a my zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby "all you can eat" się nam opłaciło;)

Wracając do hotelu myślałam tylko o tym, żeby w tym metrze nie zasnąć.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-04-09 19:18
Z przyjemnością przeczytałam- bardzo dobry opis dnia!
 
tealover
tealover - 2014-04-10 13:07
Hahahah. Czuję jakbym przeniosła się w przeszłość:D :D
 
lorien
lorien - 2014-04-18 06:34
Dzięki Zula! A tealover - nie ma za co;)
 
marianka
marianka - 2014-04-20 15:29
Ha, trochę adrenaliny dobrze robi;) W każdym razie początek tripa mega ekscytujący!
 
 
lorien
Basia Z
zwiedziła 8% świata (16 państw)
Zasoby: 130 wpisów130 266 komentarzy266 917 zdjęć917 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
22.11.2015 - 02.12.2015
 
 
27.11.2014 - 07.12.2014
 
 
14.03.2014 - 30.03.2014