Seattle otoczone jest górami. Pod tym względem nie mogliśmy trafić w lepsze miejsce do życia - z trzech stron góry, z czwartej woda:)
Ostatnim razem pojechaliśmy na południowy wschód, żeby odwiedzić Park Narodowy Mt Rainier, ten weekend spędziliśmy na wschód od miasta w górach Kaskadowych.
W piątek po pracy zapakowaliśmy się w samochody i ruszyliśmy za Snoqualmie, do Ronald. Jest nas 7 osób: Polacy, Białorusin, Rosjanin, Singapurczyk, Amerykanka urodzona we Francji i jeden Amerykanin. Oto Stany własnie;)
Miłą niespodzianką okazał się domek, który wynajęliśmy. Właściwie "domek" to nie jest dobre słowo na określenie tego budynku z drewna, z nowoczesnymi ale przytulnymi wnętrzami i architekturą. W każdym razie miejsce jest świetne, co zgodnie przyznała cala ekipa.
Plan na sobotę to wycieczka do Ingalls Lake. Wstaliśmy rano, przed nami była 9-cio milowa wycieczka, a trzeba było jeszcze dojechać do szlaku. Niestety pogoda po raz kolejny robi nam na złość, po pięknym i słonecznym tygodniu przyszedł czas na pochmurny weekend.
Chmury wiszą tak nisko, ze nawet nie łudzimy się, ze zobaczymy coś na szlaku. No nic, może chociaż nie będzie padać...
Niestety, ledwo wysiadamy z auta i pierwsze krople zaczynają na nas kapać. Jak pech, to pech. Trochę mruczę pod nosem, ze to kolejny raz, kiedy idziemy na szlak określany jako 'zjawiskowy', z 'zapierającymi dech w piersiach widokami' i jedyne, co zobaczymy, to szarość chmur. Dobrze, ze mam bujna wyobraźnię;)
Wspinaliśmy się w coraz mocniejszym deszczu. W końcu przypominaliśmy już tylko stadko zmokniętych kur. Kiedy co jakiś czas chmury podnosiły się, z entuzjazmem witaliśmy odsłonięty na chwile kawałek sąsiedniej góry czy jakieś jeziorko w oddali.
Do jeziora Ingalls dotarliśmy po 3 godzinach. Szlak bardzo mi się podobał - dziki, wąski, dość często trzeba było się wspinać za pomocą rak.
Jezioro Ingalls było dziś koloru nieba - szare, ponure. Jesienna aura nadawała miejscu surowe wrażenie, ale wystarczyło tylko spojrzeć na wodę pod innym katem i już pojawiały się soczyste niebieskości i zielenie.
Przejmujący chłód i mokre ubrania dość szybko przegoniły nas z powrotem.
Za to wieczorem, grillując i popijając białoruski samogon (prawie jak w domu!), cieszyliśmy się rozgwieżdżonym niebem nad głowami, niezawodny znak, ze kolejny dzień będzie piękny.
Czy jest jakieś prawo Murphiego mówiące, ze pogoda robi się ładna zawsze dzień po wycieczce w góry? Bo jeśli tak, to jak na razie sprawdza się super...
A przed spaniem jeszcze parę rozgrywek planszówkowych, bo co to za wyjazd bez planszówek, no heloł.