W Splicie byłam po raz pierwszy 10 lat temu. Szmat czasu. Pamiętam, jaka zachwycona byłam Pałacem Dioklecjana (obiekt ten wpisany jest na listę UNESCO) i faktem, że chodzę po mieście, które 'widziało' i 'przeżyło' tyle niesamowitych historii.
Pamiętam, że czułam się mała, chodząc po budynkach z V w., pamiętających stare czasy i upadki mocarstw. Wtedy to było niesamowite doświadczenie.
Dlatego właśnie Split znów znalazł się na naszej trasie, koniecznie chciałam pokazać Pawłowi to miasto.
Z bólem przyznaje, że przeżyłam rozczarowanie. Nie było zachwytu, nie było ochów i achów. Za to tłumy, tłumy, tłumy, wrzawa, pośpiech i wszędzie kolejki. Tym razem nie udało mi się znaleźć w tym miejście nic.
No, może nie do końca. Lubię wieże;) i jeśli miałabym coś polecić, to wdrapanie się na szczyt dzwonnicy w katedrze św. Dujama. Widok ze szczytu to jedno z niewielu wspomnień ze Splitu, które utkwiło w mojej pamięci.
Nie wiem, co się zmieniło. Może po prostu powinniśmy zacząć od Splitu, zamiast zostawiać go na koniec, po wszystkich wspaniałościach, które widzieliśmy do tej pory? Po Sarajewie, Dubrowniku czy Mostarze Split wypadł bledziutko. A może po prostu robimy się już zmęczeni naszym urlopem i tempem zwiedzania? A może po prostu Split wcale nie jest taki wyjątkowy i nie ma co szukać powodów, dla których nie straciłam dla niego głowy?;)
Jeśli już będziecie w tych okolicach, pojedźcie raczej do Trogiru, którego wąskie, urokliwe uliczki, niespeszna, leniwa atmosfera, mniejsze tłoki i piękne widoki ucieszą Was bardziej.