Boka Kotorska. Te dwa słowa w różnych kombinacjach i różnie odmieniane pojawiąją się w każdej rozmowie o Czarnogórze i wyłącznie z pozytywną wymową: polecamy, zobaczcie koniecznie, trzeba pojechać.
Można by wręcz odnieść wrażenie, że Czarnogóra sprowadza się do Boki a cała reszta jest marnym dodatkiem;)
Osobiście jestem raczej miłośniczką gór niż wody, ale Boka jest perfekcyjnym połączeniem wcześniej wspomnianych i bez wątpienia robi wrażenie, jest to w końcu jedyny fiord w tej części Europy i to jeszcze wpisany na listę UNESCO!
Zjeżdżając krętymi serpentynami z Jezerskiego Vrhu, mieliśmy doskonały widok na całą zatokę. Pokonaliśmy 22 bardzo ostrych zakrętów i już prawie byliśmy w Kotorze. Świąteczny, upalny dzień przyciągnął tłumy. Mimo to, Kotor sprawia przyjemne wrażenie ze swoimi wąskimi, kamiennymi uliczkami i sklepikami ze skarbami;)
Chyba najbardziej charakterystycznym budynkiem w Kotorze jest katedra pw. Sw. Tryfuna z dwiema wieżami-dzwonnicami. Nie jestem znawcą sztuki ani architektury, ale moim skromnym zdaniem laika, wnętrze jest bardzo ładne.
Z naszych doświadczeń powiedzieć też mogę, że po Kotorze lepiej spacerować bez mapy. Uliczki są kiepsko oznaczone i tworzą tak gęstą siatkę, że zamiast co krok patrzeć na mapę, warto po prostu dać ponieść się nogom i trochę pobłądzić. Taką strategię przyjęliśmy w pewnym momencie i my:)
Tak naprawdę, Kotor będziemy jednak pamiętać dzięki twierdzy św. Jana.
Wspinaczka na szczyt wgórza, na którym twierdza się znajduje, w prawie 40stopniowym upale drogą w pełnym słońcu i japonkach (tak...) była katorgą. Niemniej jednak, daliśmy radę.
A widoki na Kotor i Zalew Kotorski zapierają dech!