Pustynia Atacama - najbardziej nieprzyjazne do życia miejsce na ziemi. Średnie roczne opady deszczu wynoszą tu 1mm, a znajdziesz też obszary, które nigdy nie widziały deszczu! Patrząc na zdjęcia Pustyni Atacama i na obrazy z Marsa, wcale nie widać dużej różnicy. Wykorzystują to zarówno spece od filmatografii (Atacama udawała Marsa w paru produkcjach) jak i naukowcy (próbki ziemi z Atacamy zawierają te same składniki, co ziemia na Marsie. Atacama jest więc piaskownicą dla NASA, która testuje tu swoje przeróżne zabawki, na przykład łazik Rover). Co za wspaniałe miejsce na odwiedziny!
Ale najpierw trzeba było się tam dostać. Znów wstaliśmy o świcie, żeby zdążyć na samolot z Santiago o 6. Nie mogę się nachwalić liniii lotniczych
Sky Airlines, tanie jak barszcz a tak wygodne! Przylecieliśmy do Calamy, odebraliśmy auto (niech żyją amerykańskie pick-upy) i ruszyliśmy do airbnb niedaleko od miasteczka San Pedro de Atacama. Jechaliśmy z włączoną klimatyzacją i dopiero po wyjściu z auta buchnęło w nas gorące i przeraźliwie suche powietrze. W momencie wszyscy poczuliśmy dyskomfort i zmęczenie, nos i gardło bolały z braku nawilżenia. Wow. Dzięki Bogu, nasza chatka miała ocienioną werandę. Schowaliśmy się w cieniu i czekaliśmy na panią, która miała przynieść klucze i która była już bardzo spóźniona.
Kiedy już udało nam się wejść do chatki, orzeźwiliśmy się i ruszyliśmy zwiedzać. Pierwszym celem była
Dolina Księżycowa - Valle de la Luna. Nazwana “księżycową” ze względu na podobieństwo do naszego satelity, ja się jednak będę upierać przy tym Marsie.
Było pięknie. Surowo, trochę strasznie. Żadnych zwierząt ani roślin. Cicho. Podobnie czuliśmy się w Dolinie Śmierci w Stanach, ale na Atacamie wszystko to było z jakiegoś powodu spotęgowane. Dojechaliśmy do końca drogi przy której zobaczyliśmy dziwną formację skalną zwaną
“Trzy Marie”. Niedaleko znajduje się nieużywana już
kopalnia soli, którą też zwiedziliśmy. Pokruszone budynki i głębokie dziury w ziemi, w których teraz pływa coś, co wygląda jak roztwór siarki. Nie ma co, przyjemnie…
Po drodze mijaliśmy też wielkie wydmy i ogromną formację skalną nazwaną
“Amfiteatrem” ze względu na charakterystyczny kształt. Kawałek dalej zatrzymaliśmy się i weszliśmy na ścieżkę, która zaprowadziła nas na szczyt sąsiedniej góry. Wspinaliśmy się po jej grzbiecie uważnie, żeby nie spaść po ostrych jak brzytwa kamieniach. Oddychało się ciężko.
Szybko przekonaliśmy się, że jesteśmy w stanie spędzić poza klimatyzacją do 30 min max, nasze eskapady były więc mocno ograniczone. Mimo wszystko byliśmy zachwyceni nieziemskim krajobrazem rozpościerającym się przed nami.
Poza Amfiteatrem, w oczy bardzo rzucał się idealny stożek wulkanu
Licancabur, który dawno, dawno temu był świętym miejscem dla Inków. Co roku w czasie przesilenie letniego z pobliskiego miasteczka San Pedro de Atacama tysiące wojowników wychodziło w pielgrzymce by celebrować boga-słońca.
San Pedro de Atacama dalej istnieje, choć na pewno w zupełnie innym kształcie niż w XVI wieku :) Teraz jest to przyjemne, turystyczne miasteczko z masą zaskakująco dobrych restauracji, biur turystycznych, targiem lokalnych wyrobów, hoteli i hosteli. I turystów, głównie młodych. Tu też znaleźliśmy rewelacyjną lodziarnię, serwującą lody z lokalnych specjałów, m.in. komosy ryżowej, jakiegoś lokalnego niby-kasztana czy ... koki. Zaskakująco, te ostatnie smakowały jak mieszanka zielonej herbaty i kokosu:) Kokę można zakupić również w postaci cukierków. Z tego, co zaobserwowałam jest to spora atrakcja wśród turystów.
Tego dnia Jessica świętowała urodziny. Po wielkich lodach postanowiliśmy dobić się wielką kolacją. Jedzenie tu tanie nie jest, ale porcje są ogromne. I jak wspomniałam - pyszne. Nigdzie nie jadłam tak dobrego ceviche z łososia jak na tej pustyni!
Informacje praktyczne:
- opłata za wjazd do doliny: 3tys pesos. Jeśli kupujesz wycieczkę z biurem podróży (ja polecam zwiedzanie na własną rękę), to cena zazwyczaj tej opłaty nie zawiera
- "menu del dia": suty obiad z zupą i podwieczorkiem ok. 10 tys. pesos / os.