Geoblog.pl    lorien    Podróże    Chillin' in Chile!    Niech mnie ktoś uszczypnie! Jesteśmy na Wyspie Wielkanocnej!
Zwiń mapę
2015
23
lis

Niech mnie ktoś uszczypnie! Jesteśmy na Wyspie Wielkanocnej!

 
Chile
Chile, Hanga Roa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3764 km
 
O tym, żeby postawić stopę na Wyspie Wielkanocnej nie marzyłam nigdy. Założyłam po prostu, że nigdy tam nie pojadę i za dużo o tym nie myślałam. A tu proszę! Życie naprawdę jest jak pudełko czekoladek.

Na wyspę lecieliśmy z Santiago nowiutkim Dreamlinerem. Koło południa wylądowaliśmy na najmniejszym i najbardziej egzotycznym lotnisku jakie widziałam. Niedługo potem spotkaliśmy naszego przesympatycznego gospodarza z AirBnB, który czekał już na nas z zamówioną taksówką i powitał nas tradycyjnym wieńcem z kwiatów.

Na wyspie znajduje się tylko jedno miasto Hanga Roa (choć “miasto” to może za duże słowo) z około 6 tysiącami stałych mieszkańców i pewnie około 500-1000 turystów (jeśli dodać do tego małe rozmiary wyspy, nie powinniście być zdziwieni, jeśli parę razy dziennie spotkacie jakichś współpasażerów z samolotu;)
Do naszego mieszkanka dojechaliśmy w mig i z czystym zachwytem zauważyliśmy, że w bonusie dostaliśmy drzewko bananowe, z którego możemy podjadać banany. Łiii, po raz pierwszy w życiu jedliśmy nieimportowanego, oryginalnego organic banana:) Bananki są wielkości serdecznego palca Pawła, nieco twardawe i mniej słodkie niż te sklepowe. Mniam:)

Hanga Roa jest małe, ale znajdziecie tutaj wszystko, co potrzebne - szpital, pocztę, bankomaty, sklepy, wypożyczalnie samochodów. Nasz domek znajdował się w bardzo dogodnej lokalizacji przy głównej ulicy i bankomacie, proszę jaka wygoda.

Jeszcze zanim przejdę do opisu wycieczek ostatnia uwaga - jedzenie jest na wyspie okrutnie drogie. Nie powinno to dziwić nikogo, zważywszy na to, że praktycznie wszystkie towary są importowane i że wyspa żyje z turystyki, ale muszę to podkreślić raz jeszcze. Jest naprawdę drogo. Za obiad trzeba zapłacić conajmniej równowartość $10USD. A my byliśmy tam poza sezonem! Asortyment sklepowy jest dość ograniczony (mimo to znaleźliśmy wafle ryżowe wyprodukowane w Polsce! Kto by pomyślał;)), a owoce i warzywa kosztują krocie. Powód jest prosty - mało co mało co rośnie na wyspie.
Jeśli macie ograniczony budżet sugerowałabym przywieźć ze sobą prowiant i stołować się w piekarniach gdzie za 2.5 peso można kupić super sycące empanady czyli wielkie pierogi wypełnione sycącym farszem (mięsnym lub nie). Ciekawostka: pieczywo kupuje się w sklepach na wagę:)

No ale dobrze, dojechaliśmy do naszego mieszkanka, zrzuciliśmy torby i nie chcąc tracić ani chwili w tym raju na ziemi, ruszyliśmy na pierwszą wycieczkę.
Cel na dziś to wulkan Rano Kau ze znajdującą się w pobliżu ceremonialną wioską Orongo.
Na wulkan można wjechać samochodem, ale my oczywiście wybraliśmy opcję spaceru.

Trasa jest przepiękna. Przeszliśmy przez miasto, kierując się w stronę lotniska a potem wzdłuż jego południowo-zachodniej strony. Dalej prowadziła nas żwirowa droga, na której spotkaliśmy pierwszego dzikiego konia. Szybko się do nich przywykliśmy, ale pierwsze spotkania zazwyczaj budzą więcej emocji:)
Droga zwężała się, a po przekroczeniu granicy parku, była już dość wąską ścieżką. Początkowy etap wspinaczki na wulkan prowadził przez rzadki las, w którym po raz ostatni znaleźliśmy wytchnienie od palącego słońca. Później spacerowaliśmy po tylko otwartym terenie. Wpinając się pod górę nie widzieliśmy przed sobą nic poza połaciami pożółkłej trawy i błękitnym paskiem nieba. Ale wystarczyło się odwrócić, żeby naszym oczom okazała się przepiękna panorama na wyspę. Łagodna linia brzegowa, lekkie wzniesienia w oddali (wszystkie pagórki są wulkanicznego pochodzenia), turkusowo-błękitna woda…I do tego cisza, przerywana jedynie podmuchami wiatru i dziwnym grzechotaniem, które im towarzyszyło. Szybko zidentyfikowaliśmy źródło tych dziwnych dźwięków - rośliny wyglądające trochę jak wysuszony groszek, którego łódeczki wyglądały jak grzechotki i zdecydowanie nimi były;) Poza dziwaczną rośliną, nie słychać było nic. Ani ludzi, ani zwierząt, ani nawet owadów. “Cisza, ja i czas”. Tutaj miałam wrażenie, że czas płynie jakoś wolniej.

W końcu doszliśmy do brzegu krateru. Rano Kau to jeden z trzech wulkanów, których erupcje spowodowały powstanie wyspy. Jego krater ma ponad kilometr średnicy. To też jedno z nielicznych źródeł słodkiej wody. Legenda mówi, że jezioro znajdujące się w kraterze nie ma dna a sam krater sięga środka ziemi.

Kawałek dalej ale ciągle na brzegu krateru znajduje się Orongo - ceremonialna wioska z okrągłymi, kamiennymi domami i stromym 300m klifem tuż obok. W XVIII i XIX wieku było to centrum kultu człowieka-ptaka. Każdego roku reprezentanci poszczególnych klanów stawali w zawody, które zwycięzcy dawały tytuł króla na najbliższy rok i możliwość poślubienia dziewicy
z “Jakini Dziewic”. Dziewczyny były w niej przetrzymywane, żeby mieć bielszą skórę, co było bardzo pożądane (sic!). Przegrani w najlepszym razie nie dostali nic, w najgorszym tracili życie. Zawody polegały bowiem na wspinaczce w dół po owym 300m klifie, pokonaniu silnych prądów morskich i dopłynięciu do sąsiednich wysepek, z których trzeba było wykraść jajko rybitwy i wrócić z całym jajkiem tą samą drogą do wioski. Huh, te dziewczyny musiały być nieziemsko piękne….
Zwyczaj ten miał znaczenie religijne i został zakazany przez misjonarzy w XIX wieku.

Wszystkie domki Orongo zwrócone są w stronę oceanu. Zamarzyła mi się chatka w tym miejscu, ale wystarczyło parę podmuchów silnego i zimnego wiatru, żebyśmy szybko zwinęli się i skierowali z powrotem w stronę Hanga Roa.
Do wioski dotarliśmy akurat przed zachodem słońca, który spędziliśmy nad wodą przy pierwszym napotkanym moai.

Życie jest piękne.


Informacje praktyczne:
* na Wyspę Wielkanocną z kontynentalnego Chile latają tylko chilijskie linie LAN. Bilety kupione na chilijskiej stronie www były o $100 dolarów tańsze niż na angielskiej (sic!)
* Wyspa Wielkanocna to najdroższe miejsce w jakim byliśmy, wliczając Tokyo czy San Francisco. Zwłaszcza ceny jedzenia powalają, ale trzeba przyznać, że jak się już za nie zapłaci, to jedna porcja może zapełnić dwa lekko głodne brzuchy;)
* bilet do Parku Narodowego najlepiej kupić na lotnisku
* Hanga Roa to jedyne miejsce, gdzie można zaopatrzyć się w wodę pitną. Koniecznie pamiętajcie, żeby robić odpowiednie zapasy wody, bo słońce na wyspie operuje bardzo mocno a praktycznie nie ma tu miejsc zacienionych. Nie zapomnijcie też o kremie z wysokim filtrem!
* Za taxi w obrębie miasta płaci się ok 2tys pesos za kurs niezależnie od odległości.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (25)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
marianka
marianka - 2016-03-13 23:49
Basiku kochany, wobec tego życzę Ci mocno spełniania kolejnych marzeń, o których nawet jeszcze nie wiesz! :)
 
lorien
lorien - 2016-03-14 00:27
Dziekuje! To jest właśnie definicja życia, czyż nie?:)
 
zula
zula - 2016-03-14 10:46
Doleciec,opisac i jeszcze zrobic cudne zdjecia to jest TO!
 
oboski
oboski - 2017-03-29 18:36
Najcenniejsze w cennym opisie to nieprzeceniony spis cen, dzięki którym niektórzy nadal nie będą marzyć o wyspie inni przestaną marzyć a realiści-optymiści zaczną bardziej oszczędzać na wyjazd.
Pozdrowienia
 
 
lorien
Basia Z
zwiedziła 8% świata (16 państw)
Zasoby: 130 wpisów130 266 komentarzy266 917 zdjęć917 1 plik multimedialny1
 
Moje podróżewięcej
22.11.2015 - 02.12.2015
 
 
27.11.2014 - 07.12.2014
 
 
14.03.2014 - 30.03.2014