Mam wrażenie, że w Stanach ludzie się ekscytują tym miastem. Że takie ładne, nowoczesne, pełne energii. Rzeczywiście, jest w tym trochę prawdy. Główne ulice miasta sprawiają przyjemne wrażenie - szerokie jezdnie, dużo zieleni, młodzi ludzie modnie ubrani i ładnie wyglądający, w powietrzu czuć bliskość gigantów z Doliny Krzemowej czy innych znanych na świecie firm. W mieście dużo się dzieje, dobrze się żyje, panuje przyjemna atmosfera szybko rozwijającego się miejsca, w którym drzemie wielki potencjał.
No ALE wystarczy zejść z głównych ulic, nawet nie daleko i tam już w oczy rzuca się masa bezdomnych, góry śmieci, brud.
To nie jest nic odkrywczego, każde miasto ma dwie twarze - reprezentacyjną i codzienną, zmierzam jednak do czego innego - ani ja ani Paweł nie byliśmy specjalnie zauroczeni San Francisco. Znacznie bardziej przypadło nam do gustu San Diego.
Ostateczny werdykt wydamy jednak po lepszym zapoznaniu się z miastem:)
Dla podróżujących autem ważna uwaga - znalezienie miejsca parkingowego graniczy z cudem. Prawie godzinę krążyliśmy w okolicy naszego noclegu, zanim wypatrzyliśmy miejsce, w którym zmieściliśmy się tak ino-ino. I auta już nie ruszaliśmy, stało tam przez cały pobyt w SF, bo zdecydowanie nie mieliśmy ochoty na powtórkę z rozrywki. Zrobiliśmy dobrze. Przez cały weekend łażenia nie widzieliśmy ani jednego wolnego miejsca parkingowego!
Apropos parkowania, to w Kalifornii parkujesz równolegle w ten sposób, że cofasz, dopóki nie stukniesz auta za sobą, później odkręcasz kierownicę i jedziesz do przodu tak długo, dopóki nie stukniesz auta przed sobą, itd itd. Patrzyłam na to odbijanie się od sąsiednich aut kompletnie zauroczona:]
San Francisco jest trochę podobne do Seattle i siłą rzeczy nie mogę uniknąć porównań. Oba miasta cechuje specyficzna atmosfera związana z bliskością wielkich korporacji, w obu aż roi się od młodych, zdolnych ludzi, którzy przyjeżdżają tu robić karierę. Oba też cechują się górzystością i stromymi ulicami, po których ciężko czasem chodzić, a co dopiero jeździć!
Cieszę się jednak, że mieszkam, gdzie mieszkam. Okolice Seattle są znacznie ładniejsze (moim zdaniem), nic nie pobije widoku Mount Rainier skąpanego w promieniach zachodzącego słońca! Po drugie: komunikacja miejsca w Seattle jest lepsza. A po trzecie - chyba już wolę deszcz od wiatru, który mrozi do szpiku kości. No.