Początek roku był ciężki. Stres związany z szukaniem pracy a później loterią wizową (jeśli ktoś zainteresowany, to
tu się dowie, o co chodzi) odbił się nie tylko na mnie, ale i na Pawle. Któregoś dnia obiecał, że jak tylko dostanę wizę pracowniczą i będę mogła w końcu odetchnąć, zabierze mnie gdzieś na wakacje.
Jak powiedział, tak uczynił:)
Wybór padł na Kalifornię. Różnorodny stan słynący na całym świecie ze słonecznej pogody, Hollywoodu i Beverly Hills, Doliny Krzemowej, Disneylandu, San Francisco, win .... i tak dalej - lista byłaby długa.
Przed nami 9 aktywnych dni. Zaczynamy tak bardzo na południu, jak tylko się da - w San Diego. Tu wypożyczymy auto i, kierując się północ, odwiedzimy co ciekawsze miejsca.
Zapowiada się fantastycznie!