Vancouver to miasto, o którym wszyscy mówią, że jest do Seattle bardzo podobne, może tylko bardziej eleganckie, snobistyczne, modne. Słyszałam również opinie, że jest bardziej europejskie. Z kim bym nie rozmawiała, każdy zapewniał mnie, że jest to miasto niezwykle interesujące i jedno z ich ulubionych.
Kiedy znajomi zaproponowali nam wspólny wypad, nie wahaliśmy się ani chwili. Spędziliśmy tam tylko dwa dni - za krótko, żeby zobaczyć wszystko, co chcieliśmy zobaczyć. Na dodatek był to Wielki Piątek - w Kanadzie dzień wolny od pracy i Wielka Sobota, kiedy wszystkie atrakcje były zamykane wcześniej, ale ten czas wystarczył, żeby zachęcić mnie do powrotu.
Tym, którzy wybierają się do Kanady może przyda się informacja, że turyści z Polski z paszportem biometrycznym
nie potrzebują
wizy przy wjeździe do tego kraju.
Zwiedzanie zaczęliśmy od
Capilano Suspension Brigde Park, wymienianego jako jedna z 10 rzeczy, które koniecznie trzeba zobaczyć, będąc w Vancuver.
Jest to park z wieloma wiszącymi mostami, z którego najbardziej znany jest długi na 40m i wiszący na wysokości 70 m most Capilano nad rzeką o tej samej nazwie.
I cóż... Trochę się rozczarowaliśmy. Park był OK, ale nic ponadto. Zdecydowanie nie wart swojej ceny (31 $ kanadyjskich / os.).
Późnym popołudniem zameldowaliśmy się w hotelu i poszliśmy na przechadzkę po mieście.
Bardzo serdecznie pozdrawiamy Polaka baristę w Blenz, który sprezentował nam ogromne kawusie!:) Miło jest spotkać rodaków na drugim końcu świata!
Wielkopiątkowy wieczór spędziliśmy w Orpheum Theatre, słuchając mszy b-moll Bacha w wykonaniu chóru i orkiestry Vancouver Chamber Noir.
Kolejna wskazówka dla turystów: zarówno w USA jak i w Kanadzie działają różnego rodzaju miejsca, w których można kupić bilety na koncerty za połowę ceny. W Vancouver szukajcie miejsc oznaczonych jako
"Tickets Tonight".
Po koncercie, trochę już ululani wybraliśmy się na nocne zwiedzanie centrum z obowiązkowym spacerem po głównej ulicy -
Robson Street.
Już pod koniec spaceru spotkaliśmy ... dwa prawdziwe skunksy!;) Ileż było emocji przy przechodzeniu koło nich..;)
Vancouver robi wrażenie. Jest nowoczesne, ładnie oświetlone. Centrum tetni życiem, pełne jest modnych i stylowych ludzi. Trochę dało się tam odczuć imprezową atmosferę nocnego Krakowa.
Drugi dzień zaczęliśmy od spaceru po okolicach
Canada Place - charakterystycznego budynku z dachem przypominającym żagle i przeogromnym (i przepysznym) śniadaniu.
Następny w kolejce był chiński ogród -
Dr. Sun Yat-Sen Classical Chinese Garden. Jest to pierwszy chiński ogród, który powstał poza granicami Chin, reprezentuje tradycyjny wygląd ogrodów za czasów panowania dynastii Ming (XIVw. - XVIIw.). Polecam, miejsce jest bardzo przyjemne i niesamowicie kontrastujące z wieżowcami w tle.
Będąc w Vancouver nie można nie odwiedzić wyspy
Granville Island z wielkim targowiskiem, na którym można kupić wszystko - świeże owoce, warzywa, mięso, kwiaty.
Ostatnim punktem programu naszej wycieczki był
Stanley Park - większy nawet od Central Parku w NY, stanowiący wizytówkę miasta. Stanley Park to raj dla rowerzystów, rolkarzy, biegaczy. My poszliśmy na łatwiznę i spacerowaliśmy po prostu wzdłuż 9km promenady. W parku znajduje się jedno z największych oceanariów na świecie, byliśmy bardzo zawiedzeni, kiedy okazało się, ze w Wielką Sobotę miejsce zamykane jest wcześniej i nie uda się nam wejść do środka.
Zamiast tego przespacerowaliśmy się do punktu widokowego przy
Lions Gate Bridge oraz na sam most. Most Lions Gate Bridge to most wiszący o długości prawie 2km, łączący Vancouver z północną częścią miasta. Niby most jak most, ale ten jest naprawdę ładny:) i od 2005r. znajduje się na liście szczególnch zabytków kanadyjskich utworzonej przez Ministerstwo Środowiska Kanady.
Nazwa mostu pochodzi od dwóch szczytów na północy od Vancouver - The Lions.
Na koniec trochę ciekawostek, które wynalazłam o tym mieście:
* Vancouver zawdzięcza swoją nazwę kapitanowi Vancouver, człowiekowi, który odpowiedzialny był za rekonesans i ekspolarcję terytorium podczas deszczowego lata. Ponoć nienawidził tego miejsca.
* Podobnie jak Seattle, Vancouver ma opinię deszczowego miasta. I podobnie, jak w przypadku Seattle, wcale nie pada tam dużo, a w zasadzie znacznie mniej niż np. z Nowym Jorku.
* 35% mieszkańców Vancouver jest niekanadyjskiego pochodzenia. Zaskoczyła nas ilość Azjatów w mieście, było ich więcej niż białych! I rzeczywiście, miasto to ma jeden z najwyższych na świecie wskaźników róźnorodności pochodzenia mieszkańców.
* Vancouver znajduje się na 5. miejscu rankingu na najlepsze miasto do życia, na 10. miejscurankingu na najczystsze miasto na świecie i na 64. miejscu spośród ... najdroższych miast na świecie.
* Jest drugą po Los Angeles stolicą produkcji telewizyjnej. Można tu spotkać wiele gwiazd, posiadających w okolicy swoje rezydenscje. Sami byliśmy świadkami kręcenia filmu, którego akcja miała się toczy się w Portland w stanie Oregon;)
* Kolejne podobieństwo do Seattle - Vancouver ma swoją gejowską dzielnicę i bardzo sławną sierpniową paradę gejów.
* Terytorium Vancouver obejmuje ok. 200 parków, z którego największy to spomniany Stanley Park.
* Jak wiadomo, w 2010 w Vancouver odbyły się zimowe igrzyska olimpijskie. Ale nie wszyscy pewnie wiedzą, że z powodu wyjątkowo delikatnej zimy, organizatorzy musieli zwozić helikopterami i ciężarówkami śnieg z pobliskich gór.
* Miasto jest niesłychanie przyjazde dla rowerzystów. Większość nawet głównych ulic ma ścieżkę rowerową.
* W 1971 powtała tu organizacja Greenpeace. Jeśli denerwują Was ludzie w zielonych kamizelkach, którzy zaczepiają Was i opowiadają o fokach, to możecie mieć żal do Vancouver;)
* W centrum miasta nie ma autostrad (bardzo europejskie! W bardzo europejskim korku staliśmy conajmniej pół godziny w piątek;))
* Podobnie jak Seattle czy Portland, w Vancouver w każdej chwili można spodziewać się silnego trzęsięnia ziemi (8st. w skali Richtera) - wszystko z powodu położenia na styku płyt tektonicznych.