Pomysł, żeby jechać przez noc, nie był najlepszym. Paweł i Wiktor zmieniali się za kółkiem, ale i tak na miejsce dojechaliśmy styrani. Ja, chora, wypluwałam płuca przez całą drogę i nie nadążałam z wcinaniem cukierków na kaszel. Na szczęście, morale podnosiła kawa z termosu i pyszne bułki roboty Majki:)
Do Starigradu dotarliśmy około południa. Różnica między Polską a Chorwacją była boleśnie wręcz odczuwalna - już po wyjściu z samochodu uderzyła nas fala gorąca i zaczęliśmy topić się w jeansach i podróżnych ciuchach. Musieliśmy znaleźć nocleg. Przed wyjazdem zrobiłam listę campingów wartych sprawdzenia i po którejś próbie trafiliśmy na miejsce idealne, raj na ziemi - camping, który zawsze wspominam z wyrazem błogości na twarzy - Camp Stine. Jak tylko zobaczycie zdjęcia, zrozumiecie;)
Powodem, dla którego trochę nam zeszło z szukaniem campingów nie była ich kiepska jakość, nie. Campingi były zadbane, łądne, choć żaden do pięt nie dorastał naszemu. Były o prostu przepełnione! Zaczął się długi weekend, a Park Narodowy Paklenica słynie na całym świecie jako idealne miejsca do wspinania. Amatorzy tego sportu zjechali więc tłumnie na zawody odbywające się w najbliższych dniach.
Żadne z nas nie było tu wcześniej. Będąc na Chorwacji, przeważnie myśli się o spędzaniu czasu nad wodą. Pewnie mało kto jeździ tu, żeby łazić po górach. Tym razem jednak to właśnie Paklenica i chorwackie góry są tym, co nas tu przywiodło.
Ale póki co, rozbiliśmy namioty, zaopatrzyliśmy się w zimne napoje i odpoczywaliśmy po męczącej podróży.
O Paklenicy opowiem Wam więcej jutro.